Kliknij tutaj --> 🐮 obecna sytuacja na bali
AKTUALNE INFORMACJE ZWIĄZANE Z COVID-19 W TURCJI: W dniu 07.03.2022 roku w Turcji zanotowano: 34.343 przypadków zachorowań na koronawirusa. Liczba ofiar śmiertelnych to: 132. Ilość wykonanych testów: 371.684. Ilość osób które wyzdrowiały: 68.815.
Unia Europejska musi dokonać przeglądu swoich stosunków z Azerbejdżanem w związku z sytuacją w Górskim Karabachu – uznał Parlament Europejski w przyjętej w czwartek rezolucji. PE ocenił, że obecna sytuacja Ormian uciekających z Górskiego Karabachu jest równoznaczna z czystkami etnicznymi. Posłowie wezwali Turcję do powstrzymania swojego sojusznika – Azerbejdżanu. Parlament
Obecna Sytuacja w Polsce, smutne i prawdziwe :( Dobrowolne Wsparcie Kanału link poniżej. Jeżeli nie chcesz wydawać pieniędzy zawsze możesz za subskrybować :)
Bractwo Białego Smoka i obecna sytuacja na świecie – Benjamin Fulford. Hanna Kazahari i Fabiola Tsugami Shaba przeprowadziły w Japonii wywiad z Benjaminem Fulfordem o aktualnej sytuacji na świecie i o Bractwie Białego Smoka. W nagraniu są polskie napisy od minuty 10:42. Aby je widzieć, proszę je u siebie włączyć.
Tłumaczenia w kontekście hasła "Obecna sytuacja Obecnie brak" z polskiego na niemiecki od Reverso Context: Obecna sytuacja Obecnie brak jest szczególnych przepisów lub norm dotyczących zabawek magnetycznych.
Comment Faire Une Rencontre Avec Une Femme.
Trwający lockdown w Chinach powoduje zakorkowanie tamtejszych portów, w tym Szanghaju, największego portu świata Do tego doszła wojna w Ukrainie i związane z nią sankcję nakładane na Rosję i Białoruś Firmy już borykają się z brakiem surowców i elementów produkcyjnych Kolejny raz skutki boleśnie odczuwa branża motoryzacyjna. — Doświadcza wstrząsu, bo do skutków pandemii i wciąż dużych problemów z dostępnością półprzewodników doszła wojna w Ukrainie — mówi Jakub Faryś, prezes PZPM Więcej takich informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu Chiny nadal walczą z pandemią COVID-19. Wciąż zamkniętych pozostaje wiele dzielnic Szanghaju, a ludzie mogą wyjść z domu tylko po to, by poddać się testom na koronawirusa. Od 11 kwietnia Szanghaj został podzielony na trzy rodzaje stref: zamknięte, kontrolowane i strefy ostrożności. O przynależności do danej strefy decyduje liczba pozytywnych wyników testów na COVID-19. Zamknięcie tak dużego ośrodka przemysłowego spowodowało problemy z transportem. Brakuje kierowców chętnych do przemierzania tras — każdy boi się pozytywnego wyniku na COVID-19, który oznacza konieczność zamknięcia w izolatkach. Problemy logistyczne wewnątrz kraju odbiły się na sytuacji w portach. Port w Szanghaju, jako największy na świecie, jest obecnie zakorkowany. Globalny łańcuch dostaw został zerwany nie tylko przez wzgląd na sytuację w Chinach. Nie bez wpływu pozostaje wojna w Ukrainie. Chodzi nie tylko o wyłączenie kraju z tranzytu, ale też kłopoty z produkcją. Do tego dochodzą sankcje nakładane na Rosję i Białoruś. Inflacja w górę Skutki zaburzeń w globalnym łańcuchu dostaw już zauważamy w postaci inflacji. — Wpływ zakłóceń w łańcuchach dostaw na ceny odczuwamy już obecnie w postaci stale rosnącej inflacji, ale możemy spodziewać się, że w kolejnych miesiącach wzrosty kosztów produkcji i w konsekwencji cen towarów, będą jeszcze większe. Sytuacja zarówno w Chinach, jak i w Ukrainie jest bardzo dynamiczna, a scenariusze dalszego rozwoju wydarzeń mogą się szybko zmienić — zauważa Przemysław Piętak, dyrektor ds. doradztwa w łańcuchu dostaw w CBRE. Czytaj także w BUSINESS INSIDER Dalsza część artykułu pod materiałem wideo Inflacja to tylko jeden ze skutków problemów w Chinach i Ukrainie. — Łańcuchy dostaw są mocno osadzone nie tylko w infrastrukturze, ale także w kontekście społecznym, gospodarczym i politycznym. Dlatego wojna na terytorium Ukrainy, a dodatkowo kolejne ograniczenia produkcji i logistyki wywołane nową falą COVID-19 w Chinach wpłyną na dostępność komponentów do produkcji oraz towarów, również w Polsce. Zakłócenia w dostawach oraz ich opóźnienia wpłyną na wiele branż, w tym szczególnie na motoryzację, elektronikę oraz branżę modową — twierdzi Przemysław Piętak. Zobacz też: Tempo wzrostu cen zaskoczyło ekspertów. "Żywność w kosmosie" Wstrząs w branży motoryzacyjnej Branża motoryzacyjna cały czas boryka się z problemami. Na kondycji firm odbił się brak półprzewodników sprowadzanych z Azji. Wynika on z trwającej pandemii, która z jednej strony uderzyła w łańcuchy dostaw, z drugiej spowodowała większe zapotrzebowanie na te elementy. Stosowane są one także w praktycznie wszystkich nowoczesnych technologiach, w komputerach, które w związku z pracą i nauką zdalną, sprzedawały się na pniu. Niedobór półprzewodników spowodował, że pod koniec ubiegłego roku część fabryk motoryzacyjnych przerywało produkcję, a to z kolei wpłynęło na wydłużenie się czasu oczekiwania na nowy samochód. — Branża motoryzacyjna po raz kolejny doświadcza wstrząsu, bo do skutków pandemii i wciąż dużych problemów z dostępnością półprzewodników doszła wojna w Ukrainie. O ile jest nadzieja, że pandemia w najbliższym czasie jednak wygaśnie, o tyle problemy z półprzewodnikami nie zmalały i nadal utrzymuje się utrudniony do nich dostęp. Eksperci szacują, że jeśli nie wydarzy się nic nadzwyczajnego, to na powrót do normalności w obszarze dostępności półprzewodników możemy liczyć pod koniec przyszłego – 2023 r. — mówi Jakub Faryś, prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego. Duży wpływ na branżę, jak mówi, mają także sankcje nałożone na Rosję. Ich konsekwencją jest zaprzestanie jakichkolwiek operacji handlowych, czyli sprzedaży pojazdów światowych marek samochodów na rynku rosyjskim. — Wszyscy światowi producenci ogłosili nie tylko zaprzestanie sprzedaży swoich produktów na terenie Rosji, ale wstrzymali również produkcję. A zaprzestanie jakiejkolwiek działalności przez koncerny motoryzacyjne w Rosji oznacza dla nich znaczne straty finansowe. I wreszcie, pojawia się kolejny ważny obszar — surowce. Nie można nie zauważyć, że oprócz ropy i gazu Rosja dostarczała też wielu innych surowców niezbędnych do produkcji samochodów np. palladu czy niklu. Istnieje zatem poważna obawa, że w miarę eskalacji konfliktu pojawią się kłopoty z dostępnością zarówno tych, jak i innych ważnych dla przemysłu surowców — mówi Jakub Faryś. Problem z drewnem Obecna sytuacja na świecie spowoduje też problem z dostępnością drewna. Unia Europejska wprowadziła zakaz importu z Białorusi surowca drzewnego, tarcicy i wyrobów z drewna. To element sankcji związanych ze wsparciem przez Białoruś rosyjskiego ataku na Ukrainę. Tymczasem Rosja i Białoruś, jak wynika z danych Departamentu Analiz Ekonomicznych PKO BP, odpowiadają za ok. 1/3 wolumenu importu produktów branży drzewnej na polski rynek. Analitycy PKO BP podali, że Białoruś odpowiada za 27 proc. wolumenu drewna i wyrobów z drewna importowanych do Polski. Najwięcej pozyskujemy stamtąd drewna opałowego (aż 64 proc. wolumenu importu pochodzi z tego rynku) oraz drewna szeroko stosowanego w meblarstwie i budownictwie. W dalszej kolejności — płyty drewnopochodne i tarcicę. Polska straciła źródło drewna, a branża zwraca uwagę, że krajowy surowiec jest eksportowany, co pogłębia problem z jego dostępnością. "Na rynku widać brak surowca drzewnego. Firmy sygnalizują, że chętnie zwiększałyby produkcję, ale o surowiec jest bardzo trudno. Polska ma bardzo liberalne podejście do zasad sprzedaży drewna" — przypomina Polska Izba Gospodarcza Przemysłu Drzewnego, podając, że w 2021 r. wyjechało z Polski ponad 4,4 mln m sześc. nieprzetworzonego drewna. "Zarówno Lasy Państwowe, jak i rząd bagatelizują sprawę, twierdząc, że jest to zaledwie 10 proc. rocznego pozyskania. Nie zwracają uwagi na jeden drobny szczegół. Z roku na rok rośnie eksport kłód tartacznych, czyli najbardziej cennego z punktu widzenia firm tartacznych surowca. W 2021 r. było to ponad 2,5 mln m sześc., co przy w miarę stałym poziomie pozyskania – 16-18 mln m sześc. rocznie — stanowi blisko 15 proc." — zauważa w oświadczeniu PIGPD. PIGPD wystąpiła do premiera Mateusza Morawieckiego z petycją o ograniczenie lub zakaz eksportu nieprzetworzonego surowca z Polski. Na razie nie otrzymała odpowiedzi. Problemy dopiero nadejdą Zaburzone łańcuchy dostaw będą miały wpływ na wiele branż, podnosząc ceny produktów i usług. Skutki dopiero będą widoczne. – Ze względu na wojnę w Ukrainie, zarówno przedsiębiorstwa produkcyjne, jak i branża budowlana w Polsce mierzą się z brakiem lub ograniczoną dostępnością części i surowców, choć biznes ukraiński podejmuje wszelkie możliwe w tej sytuacji działania w celu przywrócenia ciągłości produkcji i dostaw. Natomiast skutki ograniczonej dostępności towarów z Chin odczujemy w Polsce zapewne za ok. 2-3 miesiące — mówi Przemysław Piętak, dyrektor ds. doradztwa w łańcuchu dostaw w CBRE. Zobacz też: Firmy nie mają z czego budować. Z miesiąca na miesiąc coraz gorzej Zauważa, że w związku z sytuacją w Chinach, firmy powinny pilnie podjąć działania zmierzające do poszukiwania innych dostawców i dywersyfikacji źródeł zaopatrzenia. — W dłuższej perspektywie konieczne jest bardziej zintegrowane zarządzanie całymi łańcuchami dostaw, a nie tylko ich poszczególnymi ogniwami. Kluczowe jest też planowanie uwzględniające wpływ przyszłych potencjalnych zakłóceń na ciągłość operacji oraz dostępność towarów i produktów. Należy stopniowo odchodzić od dominującego w ostatnich dekadach modelu koncentrującego się na efektywności kosztowej i mocniej uwzględniać elementy zarządzania ryzykiem. Dobrym pierwszym krokiem jest przeprowadzenie audytu obecnego łańcucha dostaw pod kątem odporności na zakłócenia oraz identyfikacja niezbędnych działań, które pozwolą na bardziej zintegrowane zarządzanie oraz koordynację poszczególnych funkcji — uważa ekspert CBRE.
Strony 1 Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź 1 2012-09-19 09:57:03 ja6ol Nowy użytkownik Nieaktywny Zarejestrowany: 2012-09-19 Posty: 1 Temat: Składowanie drewna Witam,proszę o radę odnośnie składowania na zewnątrz czy przenieść do garażu (murowany, przy domu)?Obecna sytuacja - połupana brzoza, leżąca od wiosny na zewnątrz, od kilku tygodni pod plandeką - przykryta od góry. Minusem tego miejsca jest to, że z obu stron jest zasłonięte - z jednej strony są choinki, z drugiej strony żywopłot. Cyrkulacja powietrza jest tam bardzo słaba i jak jest wilgotny wieczór/noc to wilgoć utrzymuje się tam dość długo. Myślę że teraz drewno lepiej doschnie w garażu. Co o tym sądzicie?Pozdrawiam Ostatnio edytowany przez ja6ol (2012-09-19 10:08:02) 2 Odpowiedź przez Gerwazy11 2013-11-17 17:04:28 Gerwazy11 Nowy użytkownik Nieaktywny Skąd: Bielsko-Biała Zarejestrowany: 2013-11-11 Posty: 3 Odp: Składowanie drewna Drewno im bardziej suche to tym więcej ciepła przy paleniu nim. W garażu owszem dobrze jednak suszenie drewna gdzieś z boku domu pod wiatą, daszkiem na paletach, odpowiednio przykryte także da dobre rozwiązanie. Warunki atmosferyczne przez powietrze także je suszą, oczywiście nie może na to padać deszcze. Wtedy do kominka jak najbardziej dobrze się to przyda. Reklama 3 Odpowiedź przez Mihail 2017-01-03 09:54:58 Mihail Nowy użytkownik Nieaktywny Zarejestrowany: 2017-01-03 Posty: 4 Odp: Składowanie drewna Trzymam drewno w starej szopce z dobrą "wentylacją". Cały czas jest w niej lekki przeciąg i drewno dobrze podsycha. Nie mam niestety dobrego źródła na opał, chociaż testowałem już kilka i drewno praktycznie zawsze trzeba podsuszyć, zanim będzie się nadawało do palenia. Strony 1 Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź
„Na chwilę obecną w sumie 9 policjantów rannych. Policjantki i Policjanci dopóki trzymała ich adrenalina nie czuli, że mogą być ranni i potrzebować specjalistycznej pomocy, ale jak zeszli z granicy odczuli skutki obrażeń” - napisała we wtorek wieczorem na Twitterze polska policja. Wcześniej o rannych policjantach mówił komendant główny policji gen. insp. Jarosław Szymczyk na antenie Polsat News. „Najciężej ranny policjant obecnie jest po diagnostyce w szpitalu, na własną prośbę ten szpital w tej chwili opuścił, zresztą deklarując, że chce jak najszybciej wracać do swoich kolegów i do działań". Na szczęście te obrażenia nie zagrażają w żaden sposób jego życiu, a też w jakimś poważnym stopniu zdrowiu” - powiedział Szymczyk. Jak podsumował, łącznie przy przejściu granicznym w Kuźnicy rannych zostało 12 osób z polskich służb. Jako rannych zdiagnozowano dziewięcioro funkcjonariuszy policji. „Są dwie policjantki ranne. Jedna z nich ma uraz głowy, w tej chwili jest w procesie diagnostycznym w szpitalu. Pozostali mają obrażenia kończyn, stłuczenia nóg i rąk” - przekazał szef policji. Dodał, że rannych zostało też dwóch funkcjonariuszy Straży Granicznej i jeden żołnierz. Sytuacja na przejściu granicznym Kuźnica - Bruzgi, gdzie od poniedziałku po stronie białoruskiej koczują migranci, zaostrzyła się we wtorek rano, gdy - jak informowała Straż Graniczna - w stronę polskich służb rzucane były kamienie, kłody drewna. Policja używała armatek wodnych wobec agresywnych osób znajdujących na przejściu po stronie białoruskiej. Ministerstwo Obrony Narodowej dodało, że „migranci zostali wyposażeni przez białoruskie służby w granaty hukowe i obrzucili polskich żołnierzy i funkcjonariuszy”.
— Rosjanie nie są w tej chwili w stanie wzniecić dużego prorosyjskiego powstania w Ukrainie, tak jak to zrobili w Donbasie czy na Krymie w 2014 r. Pozostają więc rozwiązania czysto siłowe. Upadek Ukrainy oznaczałby wywrócenie naszego bezpieczeństwa do góry nogami. To byłaby katastrofa — z dziennikarzem Biełsatu Michałem Kacewiczem rozmawiamy o tym, czy Putin planuje zaatakować Ukrainę, czy jedynie straszy i próbuje wywrzeć presję. Rosja postawiła Zachodowi kompletnie nierealistyczne warunki. Żąda tego, by wypchnąć NATO nie tylko z Ukrainy, ale z całej Europy Środkowo-Wschodniej, w tym także z Polski – Putin lubi kreować kryzysy tylko po to, żeby je później rozładowywać. Trzeba mieć świadomość, że jesteśmy w bardzo, bardzo niebezpiecznym momencie — mówi Michał Kacewicz Przez ostatnie lata pozostawaliśmy w zawieszeniu i przekonaniu, że Rosja albo będzie dążyć do przejęcia kontroli nad wschodem kraju, albo będzie próbowała maksymalnie osłabiać i rozbić Ukrainę Ekspert podkreśla, że Rosjanie nie są w tej chwili w stanie wzniecić dużego prorosyjskiego powstania w Ukrainie, tak jak to zrobili w Donbasie czy na Krymie w 2014 r. – Pozostają więc rozwiązania czysto siłowe. Stąd ta eskalacja działań — tłumaczy – Upadek Ukrainy oznaczałby wywrócenie naszego bezpieczeństwa do góry nogami. Gdyby Ukraina znalazła się w stanie poważnej wojny z Rosją, to zdecydowanie wpłynęłaby na układ sił w Europie. Dla nas to też by była katastrofa — mówi Kacewicz Więcej artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu W jakim momencie jesteśmy? Czy Rosja realnie może zaatakować Ukrainę, czy to tylko forma wywierania presji? Michał Kacewicz, dziennikarz Biełsatu: Chcielibyśmy zakładać, że jesteśmy w sytuacji presji i negocjacji za pomocą kryzysu ze strony Rosji, bo Putin bardzo lubi kreować kryzysy tylko po to, żeby je później rozładowywać, rozwiązywać i coś korzystnego dla siebie z tego wyciągnąć. Natomiast trzeba mieć świadomość, że jesteśmy w bardzo, bardzo niebezpiecznym momencie. Rosja odbija się od ściany, bo postawiła Zachodowi kompletnie nierealistyczne warunki. Żąda tego, by wypchnąć NATO nie tylko z Ukrainy, ale z całej Europy Środkowo-Wschodniej, w tym także z Polski. Po co? Skoro wiadomo, że nikt się na to nie zgodzi. Do tej pory większość analityków zakładała, że chodzi tak naprawdę o to, by Ukraina w przyszłości znalazła się pod pełną kontrolą rosyjską i żeby nigdy nie przystąpiła do NATO. Natomiast, jak to w przypadku Rosji bywa, czasami może się zagalopować i tym razem może przesadzić. Wojska zostały zgromadzone już nie tylko przy granicy po stronie rosyjskiej, ale wokół Ukrainy — także na Białorusi, gdzie zaczynają się rosyjsko-białoruskie ćwiczenia. Napięcie jest bardzo zwiększone. Putin musi wyjść z tej sytuacji z twarzą — zgromadził ogromne ilości wojska i wywiera presję, ale na razie niczego nie osiągnął. Musi coś zrobić. Pytanie co. Dlaczego w ogóle znaleźliśmy się w tej sytuacji? Czego Putin chce, a czego nie dostaje? W 2014 r. Rosja zajęła Krym i wywołała powstanie separatystów w Donbasie, de facto przejmując pełną kontrolę nad tym terytorium. Ale to nie było to, co Rosja wtedy chciała osiągnąć. Planem maksimum Rosji wtedy było wzniecenie podobnych powstań na obszarze rosyjskim kulturowo w południowo-wschodniej Ukrainie. To się nie udało i przez ostatnie lata pozostawaliśmy w zawieszeniu i przekonaniu, że Rosja albo będzie dążyć do przejęcia kontroli nad wschodem kraju, albo będzie próbowała maksymalnie osłabiać i rozbić Ukrainę, wywołując wewnętrzne kryzysy za pomocą sił prorosyjskich i agentów. To przez ostatnie lata stało się fantasmagorią, bo o ile przed 2014 r. można powiedzieć, że duża część Ukrainy była prorosyjska, to po ataku to się bardzo zmieniło. Przez front i wojsko przeszło prawie pół miliona ludzi. Daninę krwi złożyli wszyscy żołnierze — zarówno z ukraińskojęzycznej Galicji, jak i ci mówiący po rosyjsku z Zaporoża. Kule nie wybierały i jest to doświadczenie całego społeczeństwa ukraińskiego. To spowodowało, ogólnie rzecz biorąc, odwrócenie się od Rosji nawet u tych ludzi, którzy myślą i mówią po rosyjsku, chodzą do cerkwi moskiewskiego patriarchatu i do tej pory uważali Rosję za sojusznika i bali się NATO. Teraz to się zmieniło. Rosjanie nie są w tej chwili w stanie wzniecić jakiegoś dużego prorosyjskiego powstania w Ukrainie, tak jak to zrobili w Donbasie czy na Krymie w 2014 r. Pozostają więc rozwiązania czysto siłowe. Stąd ta eskalacja działań. To próba domknięcia sytuacji zawieszonej w 2014 r. Żołnierz separatystycznej Ługańskiej Republiki Ludowej, grudzień 2021 r. Foto: Alexander Reka\TASS / Getty Images Jednocześnie osobiście dla Putina Ukraina jest dużym problemem mentalnym. Do tej pory kraj był postrzegany jako taka mniejsza, trochę słabsza Rosja. Duży kraj słowiański, druga po Rosji część składowa byłego Związku Radzieckiego "odpłynęła", próbując — z różnymi skutkami — wprowadzić liberalną demokrację. Kremlowską elitę to boli, dlatego w Rosji propaganda przedstawia, że te próby demokratyzacji są jedną wielką porażka, że tak naprawdę panuje w Ukrainie faszyzm i w ogóle jest tylko źle. To nieprawda i zwykli Rosjanie dobrze to wiedzą — wielu z nich ma w Ukrainie rodziny, które odwiedzają. Z perspektywy Kremla świat zachodni jest w osłabieniu i zawieszeniu, Rosja chce ten moment wykorzystać. Jeśli Putinowi nie uda się Ukrainy przejąć całkiem, to przynajmniej zechce rozwiać wszelkie wątpliwości co do jej przyszłości. Czy na Zachodzie ktoś na Ukrainę w tej chwili czeka? Czy Putin faktycznie martwi się, że Ukraina wejdzie do NATO, czy to tylko pretekst, by dokonać inwazji? To zostało wyciągnięte przez Putina "z kapelusza", na poziomie praktycznym nie było tematu przyjęcia Ukrainy do NATO. Mimo zmian i reform w ukraińskich siłach zbrojnych, to nie jest ten poziom zmian, żebyśmy mogli w przewidywalnym okresie mówić o członkostwie Ukrainy w NATO. Choćby z tego powodu, że Ukraina pozostaje w stanie wojny, odkąd Rosja zajęła Krym i część Donbasu. To poważny problem, bo Ukraina nie kontroluje całości swojego terytorium. Widać też, że są państwa w Europie, które się tego boją — boją się reakcji Rosji, a ta robi, to co robi, bo widzi ten strach. Doskonałą ilustracją tego jest obecna sytuacja w basenie Morza Bałtyckiego. W obliczu zagrożenia ze strony Rosji Szwecja i Finlandia rozważają wejście do NATO, a reakcją Rosji na to jest budowanie tam strachu — są dziwne przeloty rosyjskich samolotów, pojawiły się rosyjskie okręty. Wszystko po to, by przestraszyć Szwedów i Finów, by nikt nie pomyślał, że wejście do NATO się opłaca. To też działa na Zachód — Rosja buduje tak presję. To samo jest w Ukrainie, ale na większą skalę. Rosja sugeruje: porzućcie myśli o wejściu Ukrainy do NATO, bo inaczej będziecie mieli ciągle stan wojny. Czy ta sytuacja jest potrzebna jakoś w polityce wewnętrznej? Czy ta presja ma też wywrzeć wrażenie na Rosjanach? To ważna kwestia. W 2014 r. byłem w Soczi na południu Rosji i po powrocie byłem przekonany, że Rosjanie mogą wejść na Ukrainę — to, co wtedy Rosjanie słyszeli i powtarzali z mediów na ulicy, to były okropne rzeczy. Mówili o faszystach, którzy zabijają mówiących po rosyjsku. Nie wiem, co teraz mówi się na ulicy, ale w mediach ta propaganda jest dużo łagodniejsza niż wtedy. Jest paskudna, ale nie tak porażająca. Rosjanom wtłacza się teraz, że Ukraina chce odbić Donbas. Ale sytuacja wewnętrzna w Rosji jest zupełnie inna. Nie ma klimatu dla interwencji. Nawet najbardziej zaczadzeni propagandą Rosjanie uświadamiają sobie, że duża wojna z Ukrainą dziś to nie będzie to samo, co w 2014 r., że to nie będzie kilkudniowa interwencja jak w Kazachstanie czy wysłanie nielicznych jednostek do Syrii. To byłaby duża, krwawa wojna z 40-milionowym narodem. Narodem, który ma doświadczenia wojny partyzanckiej i bardzo silny etos partyzancki. Putin zdaje sobie sprawę, że taką wojnę musi albo wygrać, albo może ją sromotnie przegrać — i to będzie miało poważne konsekwencje, może nawet skończyć się jego upadkiem. Cała nadzieja w tym, że nie zacznie wojny na pełną skalę, bo ona byłaby w Rosji bardzo niepopularna. Jeszcze 20 lat temu temat podziału Ukrainy nie był abstrakcją. Czy skutkiem napaści jest konsolidacja narodu, czy jeszcze wciąż pojawiają się pomysły, by jakąś część Ukrainy przyłączyć do Rosji? Tego typu poglądy wciąż funkcjonują, ale po latach wojny ludzie się ich wstydzą. Poparcie dla tak zwanych prorosyjskich partii politycznych w ostatnich latach spadało i dziś oscyluje w okolicy kilkunastu proc. zależnie od sondażu, to powiedzmy trzecie-czwarte miejsce wśród partii politycznych. Takie poglądy pokrywają się często z mapą socjalną — jest więcej takich ludzi tam, gdzie jest większa bieda i sentymenty wynikające ze struktury społecznej, tam, gdzie w czasach Związku Sowieckiego przywożono ludzi z głębi Rosji. Obwód chersoński, mikołajowski, Mariupol — tam występują tego typu poglądy, ale ukraińskie służby po wybuchu wojny przetrzebiły separatystyczne organizacje, które zeszły do podziemia. Tak samo ograniczono rosyjską propagandę w ukraińskim internecie. Gdyby wojska dziś weszły, Rosja nie może liczyć na prorosyjskie powstanie, nie będą witani flagami rosyjskimi i wstążeczkami św. Jerzego (na Ukrainie wstążka jest uważana za symbol rosyjskiego nacjonalizmu i separatyzmu — przyp. red.). To nie byłby masowy ruch. Druga rzecz to fakt, że poparcie dla NATO i Unii Europejskiej wzrosło i to nie tylko na zachodzie, także w dużych miastach na wschodniej Ukrainie. Przeczytaj także analizę: Polska jako nowe Niemcy Zachodnie, czyli możliwe scenariusze rozwoju konfliktu Rosja-Ukraina W mediach społecznościowych niewiele osób zajmuje się tym, co dzieje się na Wschodzie. Dlaczego Polaków to nie obchodzi i czy w ogóle powinno? Bo to jest nasz sąsiad, który od 7 lat jest w stanie wojny. Upadek Ukrainy oznaczałby wywrócenie naszego bezpieczeństwa do góry nogami. Gdyby Ukraina znalazła się w stanie poważnej wojny z Rosją, która trwałaby wiele lat, a nie jak teraz w sytuacji lokalnej jak na Donbasie, to z całą pewnością mielibyśmy na naszej granicy z Białorusią rosyjskie wojsko. Taka sytuacja zdecydowanie wpłynęłaby na układ sił w Europie. To by była katastrofa — skutki byłyby także ekonomiczne, bo to musiałoby się odbić na naszej gospodarce. I nie jest powiedziane, że taka wojna by nas w jakiś sposób nie wciągnęła. Potencjalnie oznaczałoby to też nowych uchodźców. Na pewno, ale także wielu młodych, pracujących i uczących się w Polsce Ukraińców pojechałoby jednak walczyć. Przeczytaj także: Światowe media komentują słowa Bidena o "mniejszym najeździe" Rosji na Ukrainę Jak wygląda w tej chwili sytuacja na Donbasie? Czy tam trwają walki? Wojna jest w fazie trochę zamrożonej, to wojna frontowa, nie ma wielkich bitew, ale co dwa-trzy dni są ofiary po obu stronach. Linia frontu ciągnie się przez paręset kilometrów i dzieli wojska ukraińskie i separatystów. Co pewien czas wybucha bardziej lub mniej intensywny ostrzał, głównie moździerzowy i snajperski czy z karabinów maszynowych. To wciąż absorbuje dużą część armii ukraińskiej. A Rosjanie, jeśli zdecydowaliby się na duży atak, mogą wejść z wielu kierunków: z Krymu, Naddniestrza, Białorusi, bezpośrednio z granicy rosyjsko-ukraińskiej w kierunku na Charków, mogą przełamać front na Donbasie lub przy Mariupolu. Zagrożenie budowane jest z wielu kierunków. Choć ukraińska armia ma duże rezerwy, to strach jest, bo atak z wielu kierunków byłby trudny do obronienia. O jakiej liczbie wojska rosyjskiego w tej chwili mówimy? W okolicach granic Ukrainy mówi się o ok. 180 tys. żołnierzy, nie wiadomo, ile może ich być teraz na Białorusi, bo tam formalnie toczą się ćwiczenia. Ukraiński sztab podkreśla, że nie warto przywiązywać wagi do liczby wojska zgromadzonego przy granicach, bo gdyby doszło do dużej operacji, to cała milionowa rosyjska armia będzie w to zaangażowana. Z drugiej strony byłaby w to zaangażowana cała armia ukraińska, czyli ok. 200 tys. żołnierzy oraz wojska obrony terytorialnej i inne formacje, plus potencjalna mobilizacja rezerwy oceniana na 400 tys. ludzi. Czy Ukraińcy się tego boją? Czy w Ukrainie mówi się o tym, jako o realnym scenariuszu? To ważny temat, ale ton nie jest tak alarmistyczny, jak w zachodnich mediach. Gazety nie zajmują się tylko tym. Pisze się też wiele o wewnętrznej polityce — do Kijowa powrócił były prezydent Petro Poroszenko oskarżany o zdradę, która miałaby polegać na handlu węglem z separatystami i Rosją. To obecnie najsilniejszy polityk opozycji, który mógłby zagrozić obecnemu prezydentowi Wołodymyrowi Zełeńskiemu. Trwa tu polityczna wojna między nimi, ale Zełeński w obliczu zagrożenia z zewnątrz postanowił jej nie eskalować. Lepiej, żeby klasa polityczna zaczęła myśleć o współpracy i nietworzeniu wewnętrznych konfliktów. Jest pewne przyzwyczajenie, że wojna jest i tak, i z perspektywy Kijowa widać niedowierzanie, że Rosja może posunąć się dalej niż do konfliktu na Donbasie. Bo życie w Kijowie toczy się normalnie. Tak samo w miastach, które są nawet bliżej strefy i granicy rosyjskiej. Front jest gdzieś tam, a u nas (w Charkowie, Dnipro, Zaporożu) jest normalnie. Takie uświadomienie sobie, że — w najczarniejszych scenariuszach — Rosjanie mogą się pojawić pod Kijowem lub zająć Odessę do szerszej opinii się nie przebija. To ciekawe, bo mam poczucie, że w Polsce zaczyna się przebijać. To normalne, bo gdy coś dotyczy kogoś innego, łatwiej kreślić te czarne scenariusze. Może po prostu Ukraińcy lepiej znają Rosjan niż my. Na Zachodzie pojawiają się głosy, które sugerują, by odpuścić Ukrainę i mieć spokój. To są głosy, delikatnie mówiąc, naiwne, niemądre lub celowo wygłaszane z jakichś powodów. Zachód nie może odpuścić Ukrainy. Oddanie jej Rosji to byłaby zgoda na jej dalszą ekspansję, wzmocnienie jej potencjału w dalszej perspektywie i rozbicie NATO od środka. Tego typu "transakcja" miałaby opłakane skutki dla bezpieczeństwa w Europie. Pytanie też, czy Rosję stać na pacyfikację 40-milionowego kraju? Uważam, że Rosji nie. Ktoś, kto uważa, że można Ukrainę po prostu sprzedać i potraktować przedmiotowo, nie bardzo wie, o czym mówi. Myślisz, że dojdzie do jakiegoś ataku, czy Rosja pręży muskuły i na tym się skończy? Chciałbym w to wierzyć, że to wywoływanie kolejnego kryzysu, ale Putinowi może być trudno się cofnąć, by nie stracić twarzy. Dużo zainwestował w przerzucenie wojsk, co można uzasadnić ćwiczeniami, ale jednak to ma miejsce. Rosja będzie mogła budować napięcie cyklicznie, ale mam obawy, że tym razem może coś zrobić. Na razie ich warunki odbijają się od ściany, ale będą chcieli przynajmniej mieć jakiś sukces, jakąś opcję, że zablokują prozachodnie perspektywy Ukrainy. Dlatego mogą wkroczyć na Donbas pod pretekstem operacji pokojowej, mogą dokonać przekroczeń granicy i się cofnąć. Im chodzi o budowanie ciągłego zagrożenia dla Ukrainy i przekonanie Zachodu, że wspieranie jej grozi wojną. Na pewno dojdzie do prób prowokowania Ukraińców. Patrząc na retorykę rosyjskich mediów, widać, że poszło polecenie, by pokazać, że to Ukraina pierwsza zaatakuje. Można podejrzewać, że szykowana jest jakaś prowokacja. Mam nadzieję, że Putina nie stać na wojnę z Ukrainą, ale w pewnym momencie takich kryzysów argumenty racjonalne ustępują emocjom. Nastroje w Rosji nie są najlepsze — jest duża inflacja, trudna sytuacja pandemiczna. Z cynicznej perspektywy Putina wydaje się, że duża wojna się po prostu nie opłaca, ale musi cokolwiek od Zachodu i Ukrainy uzyskać. Tu jest pytanie o dalsze negocjacje. Zobacz także: Sprawdziliśmy, co można kupić na bazarze, który nie zmienił się od lat 90.
obecna sytuacja na bali